Kiedy dowiedziałam się o istnieniu wicca, zakochałam się w nim. Moje zakochanie mogłam sobie przetłumaczyć na język racjonalizmu. Bóg i bogini to archetypy, żywioły to symbole, a magia to afirmacje. Nie ma się czego bać. Nic nie trzeba zmieniać w swoim dotychczasowym myśleniu, ani nie trzeba stawać w obliczu rzeczy nieznanych, obcych i potężnych. Nie bez powodu ludzie boją się duchów. Duch przeczy zwykłemu porządkowi świata. „Tylko mi się wydawało”, mówimy sobie, „to nerwy”, jakby własnej wyobraźni i nerwów nie trzeba się było bać. Zagrożenie może być z zewnątrz, a wewnętrznego się nie obawiamy.
Natrafiłam na zgrabny cytat z „New Age Religion and Western Culture: Esotericizm in the Mirror of Nature” Woutera Hanegraafa: Jung “nie tylko spsychologizował ezoteryzm, lecz także zsakralizował psychologię, wypełniając ją treścią spekulacji ezoterycznych. Wynikiem tych działań był zespół teorii, które umożliwiły ludziom mówienie o Bogu, podczas gdy w rzeczywistości mieli na myśli własną psyche, i o swojej psyche, kiedy w istocie chodziło im o to, co boskie. Jeżeli psyche jest “umysłem” i Bóg także jest “umysłem”, to omawianie jednego musi oznaczać rozmowę o drugim.” (Za: Tobias Jones “Sny o utopii. Podróże w poszukiwaniu dobrego życia”, WAB 2008)
Ujmujemy siły kosmosu w ramki pojęć psychologicznych, więc nic dziwnego, że nie przekraczają ramek i nie robią dla nas cudów. Robimy, co możemy, żeby nie uwierzyć w cuda i w siebie. Jeżeli chcemy doświadczyć magii, musimy wykroczyć poza to, co znamy, poza codzienność i jej reguły. Przekraczamy granice na wiele sposobów. Jednym z nich jest zawieszenie swoich nawyków poznawczych.
Tanja Luhrman w celach naukowych stała się częścią kowenu czarownic i kilku innych magicznych bractw. Swoje wnioski zawarła w książce „Persuasions of the Witch’s Craft Ritual Magic in Contemporary England”. Luhrman opisuje cztery podejścia do magii, cztery sposoby racjonalizacji myśli, że rytuały dają rezultaty.
Pierwsza postawa to pozycja realisty. Twierdzenia maga mają ten sam status, co twierdzenia naukowe. Istnieje obiektywna rzeczywistość, a magia jest jej częścią.
Druga postawa to zawieszenie niewiary i uznanie istnienia dwóch osobnych światów, magicznego i naukowego. Umysł analityczny należy do świata naukowego i nie może zbadać magicznego w sposób racjonalny.
Postawa trzecia, relatywistyczna, mówi, że nawet sama idea kryteriów prawdziwości jest iluzją, a pytanie o obiektywny status magii nie ma sensu.
Postawa czwarta wreszcie, metaforyczna, każe twierdzić, że twierdzenia na temat magii są obiektywnie fałszywe, ale prawdziwe jako mit. Obiektywna rzeczywistość jest poznawalna, a magia to jej fałszywy opis.
Wszystkie te cztery wyjaśnienia są przedstawione z punktu widzenia niedowiarka. Racjonalna czarownica powie: jeżeli magia działa, to po co tak się starać szukać wyjaśnienia, że działa?
Sądzę, że poszukiwanie wyjaśnienia, jak, dlaczego i jak bardzo w zgodzie z nauką to wszystko jest, to pierwsza przeszkoda na drodze skuteczności. Zamiast zabrać się do rzeczy, człowiek siedzi i zastanawia się nad tym, jaka jest natura działania. Czasem dochodzi do wniosku, że działanie nie jest niczym innym, niż myśleniem o działaniu („rytuał w głowie”). Przeszkoda odniosła zwycięstwo. Walka z zawieszeniem nawyków poznawczych bierze się według mnie z lęku przed zmianą. Racjonalizowanie jest typową obroną.
Wiem to z własnego doświadczenia. Sama miałam fazę na czytanie antropologizujących i psychologizujących traktatów o wicca. Tanję Luhrman musiałam najpierw przeczytać, żeby potem ją cytować.
Oczywiście, są też ludzie, którzy boją się magii, bo boją się, że nie będą mieli nad nią kontroli i skrzywdzą innych i siebie; skoro tego się boją, to pewnie mają rację. Im bardziej ktoś się boi, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że mu się uda. To zupełnie inny problem.
Wracając do przeszkód, jakie stawia nam własny umysł, to jedną z nich jest przybranie pozycji badacza. Pozwala ona bezpiecznie interesować się pogaństwem, a jednocześnie zachować emocjonalny dystans. Bez emocji i przekonania nie można zostać magiem. Można jednak zawsze ukryć brak pewności siebie za postawą osoby zainteresowanej samym zjawiskiem, prowadzić badania i je opisywać.
Szczególnym przypadkiem pogańskiego badacza jest zamiłowany historyk. Jest na rynku szeroki wybór książek wspomnieniowych i historycznych na temat początków wicca. To świat sam w sobie. Można dociekać, kto co robił, kto kogo znał, kto, co i skąd zaczerpnął. W Polsce, mimo wysokich cen tych książek sprowadzanych z zagranicy i kserowanych, jest spora wiedza wśród pogan na temat historii religii. Prowadzono dyskusje i egzegezy, zanim pojawili się w kraju inicjowani wiccanie i zabrali się za wicca w praktyce. Do czasu pojawienia się w kraju możliwości nauki, dociekania historyczne i teoretyczne były czynnością zastępczą. Pamiętam, że po pierwszych rozmowach ze swoimi starszymi, Anglikami, byłam zdziwiona, że tak małą wagę przywiązują do wiedzy na temat ilości kapłanek Gardnera oraz na temat rozmaitych amerykańskich linii. Pod tym względem Polacy przodowali. Obecnie widzę, że czynność zastępcza, jaką jest studiowanie historii, ustępuje wśród nich miejsca praktyce.
Też zaczynałam od wicca jako religii jungowskiej, w sam raz dla ateistki, a potem z przyjemnością rozpatrywałam ją z punktu widzenia nauk społecznych. W tym momencie drogi, w którym jestem, rozumiem, dlaczego tak było, a jednocześnie cieszę się, że zmieniłam perspektywę i nie poświęcam energii na racjonalizowanie i budowanie obron.
Naukowe i racjonalne podejście do wicca jest moim zdaniem ucieczką przed własnym zaangażowaniem. Każdy musi do tego dojść sam.