Wicca w polskim kontekście – projekt na lata

Mam przed sobą kolejną napisaną w Wielkiej Brytanii opowieść o Kole Roku. Czytam o kłodzie Yule, o witaniu 2 lutego dziewczyny przynoszącej świeżo rozkwitły jaśmin, oraz o tym, by szukać lokalnych kamiennych kręgów. O ile na Kaszubach zapewne znajdą się kamienne kręgi, o tyle reszta przywoływanych tradycji nie pasuje do polskiej rzeczywistości i zwyczajów. Odkładam książkę dla brytyjskich pogan i sięgam po polskie książki o zwyczajach ludowych. Zbliża się Imbolg, więc szukam informacji związanych z tym czasem w Polsce (listę moich ulubionych książek o roku obrzędowym znajdziecie w dziale Lektury po polsku). Co ciekawe, moje książki pomijają Gromniczną; jedynie „Polskie zwyczaje doroczne” Ogrodowskiej mówią o wierzeniach związanych z gromnicami – przynoszonymi z kościoła świecami chroniącymi przed burzami – oraz Matce Boskiej, wędrującej w ten dzień po świecie w towarzystwie wilków. Postanawiam dowiedzieć się czegoś więcej o tym związku. Czy chodzi o Syriusza, Wilczą Gwiazdę? Trafiam na informację, że styczniowe zaćmienia i pełnie nazywano kiedyś „wilczymi”. Nie wiem, czy faktycznie dotyczy to Polski, i gdzie jest źródło, ale postanawiam dowiedzieć się więcej o ludowej wiedzy o gwiazdach. Tymczasem lektury wskazują mi inny, wymowny fakt. Czas postu wypadał w okolicach Imbolg. Był to czas kończących się zapasów, ale też czas oczyszczenia – tak, jak czasem oczyszczenia jest Imbolg. Czego nie znalazłam w Polsce w Gromnicznej, znajduję w symbolice postu.


Wracam do angielskiej opowieści o Kole Roku. Ogarnia mnie zazdrość połączona z ekscytacją. Zazdrość, bo ślady przeszłości są w Anglii łatwo dostępne, a kultura ludowa żywa. Tymczasem w Polsce czego nie zmiotły migracje po II wojnie światowej, to dobiły przemiany na wsi za PRL. Kultura ludowa została skodyfikowana w postaci Cepelii i zespołu Mazowsze, a reszta stała się obciachem. Czuję jednak ekscytację, bo wiem, że jestem jedną z pionierek. Odkrywam samodzielnie dla siebie te elementy polskiego dziedzictwa, które mogę wykorzystać w swojej pogańskiej praktyce. Nie łudzę się, że brytyjscy poganie nie przebierali w zwyczajach ludowych, biorąc tylko to, co im pasowało, i odrzucając, co nie pasowało do wizji. Tak i ja przesiewam zwyczaje i fakty.


Jako czarownicę kontakt z kościołem i jego przedstawicielami wprawia mnie w nerwowość, jednak gdzie jest lepsze źródło kadziła, niż kościół w Trzech Króli: kiedy ostatni raz tam byłam o tej porze, jakoś 30 lat temu, kadzidło było darmowe. Okadzanie mieszkania i pisanie kredą na drzwiach ochronnych znaków jest magiczne, a wynoszenie czegoś z kościoła czarownicze. Tradycja jest żywa: dostałam wczoraj zdjęcie drzwi, na którym kredą dumnie wypisano „L+G+B+T = 2021 * ***”. Nie jestem tak odważna, ani też nie mam odwagi zakreślić na drzwiach kredą ochronnego pentagramu – mam sąsiadów – ale przez moment biorę pod uwagę wypisanie inicjałów K+M+B. Przecież to mędrcy – magowie, wzory osobowe. Po rozważeniu odrzucam tę myśl, żeby rodzice się nie przestraszyli, że przeszłam na chrześcijaństwo – ale polecam tym, których rodzice na tę wieść by się ucieszyli.


Wśród moich wieloletnich ambicji jest nauka śpiewu ludowego. Zapisując się na pierwsze warsztaty naiwnie sądziłam, że otrzymam śpiewnik pełen obrzędowych pieśni o Bogini i Bogu. Niestety, nie jest to takie proste. Symbolika pogańska w tekstach się prawie nie zachowała. Boga trzeba szukać pod postacią kogucika i konika, Bogini jako rzeki, a i tak jest to mocno naciągane. Część pieśni powstała pod wpływem piosenek radiowych popularnych w XX wieku. Z pewnym trudem mogłabym zaadaptować pieśni dożynkowe do obchodów Lammas, ale mówią raczej, jak to „plon niesiemy, plon” niż o losie lammasowej ofiary. Jeszcze nie poznałam wielu pieśni i może w końcu natrafię na takie, które będzie można zaadaptować. Na razie zostaje mi „Czarodzielnica” zespołu Żywiołak na Beltaine. Dziękuję Bogom za neo-tradycję!


Następnym ciekawym dla mnie tropem są tańce. Uważam, że czarownice wykorzystują zdecydowanie za mało tę formę ekspresji. Istnieje współczesna tradycja tańców w kręgu, w której tańczy się ustalone postaci tańców zaczerpniętych z całego świata. Moim ukochanym tańcem jest rumuński Joc de Leagane , Taniec Kołyski tańczony w Imbolg, podobno poświęcony położnym, które w owym czasie miały swoje święto. Polski nie jest, słowiański też nie, ale bliski jest memu sercu, a z czasem może odkryję polskie tańce. Jak zwykle, większość polskich tańców ludowych nie nadaje się do kowenu, chociaż jeżeli czarownice tańczyły woltę, to krakowiaczek nie jest gorszy. Może zmienię zdanie.


Wicca, nawet tradycyjna, jest dość otwartym formatem, a to, co w niej niezmienne, pochodzi bardziej z magii ceremonialnej niż z kultury ludowej. Zdecydowanie bardziej chodzi o dostosowanie się do rytmu pór roku niż do konkretnych ludowych zwyczajów, i jeżeli gdzieś jest napisane, że mam udekorować kociołek ostrokrzewem, to skoro w Polsce on nie rośnie, nie będę go sprowadzać, bo w wicca nie ma tego typu dogmatów. Przeciwnie, wicca jest otwarta na świat i zachodzące w nim zmiany. Wracam do mojej angielskiej książki o Kole Roku i do jaśminu w Imbolg. Jak tak dalej pójdzie, z powodu ocieplenia klimatu będziemy mieć jaśmin w lutym, ale na razie w pocie czoła szukam innego lokalnego kontekstu. Może wymyślę na Imbolg coś z wilkami. Ale najpierw muszę zrozumieć, skąd one się tam wzięły.

Rok po napisaniu tego tekstu trafiam na wzmiankę o Gromnicznej i wilkach w “Trzech zorzach” Mileny Alicji Stalej, omawianych w naszym klubie książkowym. Okazuje się, że według legendy Matka Boska schowała pod płaszczem wilka, którego gonili myśliwi. Nie jest powiedziane, że działo się to w Gromniczną, ale jako mieszczanka dopiero teraz orientuję się, że luty był miesiącem polowań na wilki, które, głodne, podchodziły pod ludzkie domy. I tak zbieram skojarzenie do skojarzenia.